Nie myślałam, że będę potrzebowała czasu aby oswoić się z tym nowym miejscem na blogu, wiadomo że nie o grafikę mi tu chodzi, lecz o sam zamysł szkicowania tutaj publicznie jakby nie było mojego, naszego życia.
Prościej mi było pisać w innym miejscu o sprawach które kiedyś miały miejsce, poruszać powiedzmy życiowe tematy, takie który każdy gdzieś na swojej drodze spotyka, teraz zaś zaczynam bywać na terenach zupełnie mi nie znanych, nowych, więc jest i ekscytacja, strach .....
Nie powiem, Wasze komentarze dodają mi skrzydeł,to też poniekąd mobilizuje mnie do działania, zwłaszcza jak co jakiś czas wkrada mi się do głowy gonitwa myśli, tych powiedzmy zdroworozsądkowych, ale ułańska fantazja wspierana przez marzenia nadal wychodzi zwycięsko, tego się trzymam.
Więc działając według planu, nasz wspólny wysiłek czyli mój i Pawła, skierowany jest na wyszykowanie domu, aby jak najprędzej móc wystawić go na sprzedaż, w praktyce oznacza to zakończenie wieloletnich remontów, tudzież liftingów połączonych z ogólną kosmetyką wizualną,
tyle w szkicach.
A w sercu, zaczyna się proces o który w snach, myślach bym siebie nie podejrzewała, żalu, rozdarcia, nasilające się poczucie straty, nagle mam potrzebę przeglądania starych planów budowy nijako, zapisu historycznego powstania tego domu, oglądam stare zdjęcia, widzę jak wiele i nie wiele się zmienił, jak ogród przeszedł transformację ....na gorsze, wypierając obciachowe w mieście grządki z warzywami, na rzecz trawy z fikuśnymi krzewami, w miejscu pieczołowicie pielęgnowanych swego czasu rabat z różami, astrami, mieczykami, miejsce znalazło oczko wodne to akurat mnie cieszy, choć tych róż i astrów mi brakuje.
Zaczynam kombinować jak przeszczepić jabłoń zasadzoną przez mojego dziadka, aby w nowe nasze miejsce, przemycić znajome smaki niepowtarzalnych jabłek, będę tęsknić za smakiem wiśni dających świetny pestkowy smak kompotu, chyba że też uda mi się ją zaszczepić, na nowy pień, nawet nie wiem jak się to fachowo nazywa, oraz robi.
Może to głupie, ale czuję jakby ten dom, te miejsce chciało nas zatrzymać, skąd te poczucie winy we mnie się przyczaiło, czy to gdzieś moi pradziadkowie którzy od lat nie żyją, a wielkimi wyrzeczeniami w pół roku zbudowali ten dwupiętrowy dom, nie chcą aby owoc ich pracy poszedł w inne ręce...sama nie wiem, nie znam jeszcze odpowiedzi, nie wiem czy każdy tak ma, czy jest to indywidualna sprawa, jakie towarzyszą uczucia, gdy sprzedaje się rodzinny dom, ojcowiznę jak w moim przypadku przez ponad 80 lat należącą do mojej rodziny.
Aby choć w części stłumić te nie dające mi spokoju poczucie winy, dla moich przodków, potomnych i dla siebie zadbam o zachowanie jak najlepszej pamięci o tym domu, miejscu, o ludziach którzy tu zostawili swój ślad i postaram się jak najlepiej zachować dokumentację, zdjęcia, archiwizując i spisując co jeszcze pamiętam i co ważne co pamięta moja babcia, i gdziekolwiek zaprowadzi nas wiatr losu wezmę ten kawałek historii ze sobą